środa, 11 lutego 2015

Ważne!

  Dopatrzyłam się okropnego błędu czasowego w rozdziale czwartym. Musiałam go poprawić i zaktualizowany jest dostępny poniżej.
 Miłego dnia.

czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 4

 Janek jeszcze długo pozostawał w osłupieniu po odejściu Leny. Dziewczyna, z którą nigdy wcześniej nie miał styczności podchodzi i zaczyna z nim rozmawiać jak gdyby się znali od kołyski. Wiedział, że po tym incydencie nic już go nie zdziwi.
   Spacerował wchodząc kolejno do sklepów w poszukiwaniu pamiątek dla rodziny - a było ich naprawdę dużo. Kupił mamie figurkę Till'a Lindemann'a z kiwającą się na boki główką - uznał bowiem, że będzie to bardzo zabawne. Tacie zaś sprawił szalik reprezentacji niemieckiej, gdyż był on jej zagorzałym fanem. Rudego postanowił zaopatrzyć w książkę pod tytułem " Jak zostać dobrym podrywaczem" - oczywiście w niemieckiej wersji językowej z brzydką Niemką na okładce. Zajęło mu to dwie i pół godziny, gdyż niemiecki rząd był na tyle nieczuły, że nie zafundował podjazdów niepełnosprawnym obywatelom i turystom.
  Wrócił do apartamentu, w którym zastał dość nietypowy widok. Weronika urządziła dziką imprezę. Żadnego z gości rzecz jasna nie znała - zaprosiła prawdopodobnie każdego przechodzącego nastolatka z okolicy. Była pod silnym wpływem alkoholu - i Bóg wie czego jeszcze.
    - Ooo... Przyszedł mój Sztywniaczek. - Zwróciła ku niemu oczy wszystkich przybyłych osób. Czuł się osaczony przez pogardliwe spojrzenia. Zignorował złośliwe docinki odnośnie jego niepełnosprawności i zamknął się w swoim tymczasowym pokoju. Słyszał tylko głośną muzykę, głośne tłuczenie się szkła i głośny tupot nóg o parkiet.
 Impreza prawdopodobnie trwała do czwartej rano. przez co Janek nie mógł zmrużyć oka. Przez ten czas planował okrutne zabójstwo na Weronice Nowak. Wziął pod uwagę długotrwałe tortury, oblewanie kwasem i wydłubywanie oczu. Miał gdzieś to,że pójdzie to więzienia - w tej chwili potrzeba snu była dużo silniejsza. Jego modły zostały wysłuchane i w końcu wszystko ucichło - " w końcu" znaczy o czwartej sześć. Ostatni gość wyszedł dokładnie o tej godzinie. Nie dane było mu jednak przebywać w krainie Morfeusza zbyt długo. Weronika wpadła do pokoju spanikowana mówiąc piąte przez dziesiąte o wypadku jej taty.

*~~*~~*~~*~~*

Po godzinie byli już w samochodzie. Weronika siedziała w milczeniu, ewidentnie była zestresowana. Wyglądała na pijaną, a jednocześnie całkiem trzeźwą. Janek bał się poruszyć jakikolwiek temat, lecz w końcu zdobył się na odwagę. 
    - Co to za nagła sytuacja?
    - Tata miał wypadek samochodowy. Poważny. Lekarze mówią, że mamy spodziewać się najgorszego. Chcę go zobaczyć.
 Nie odezwał się więcej ani słowem. Bał się tak samo jak Weronika, choć nie dawał tego po sobie poznać. Na policzku dziewczyny zauważył jedną kroplę wody.
    - Hej, będzie dobrze... - Starał się ją pocieszyć, jednak wiedział, że te dwa nic nie znaczące słowa nie sprawią, że będzie skakać ze szczęścia. Wręcz przeciwnie.  Doprowadziły do potoku łez, a prawdziwy dramat zaczął się dopiero gdy skończyły im się chusteczki higieniczne. Nie miał w co wytrzeć jej łez, więc po kilku minutach bluzka Weroniki była w takim stanie, że można by pomyśleć, że ktoś ją oblał szlauchem.
 Janek niepewnie ją przytulił. Czuł się niezręcznie, dziewczyna jednak chyba tego nie dostrzegła. Była zbyt przejęta stanem jej ojca.
 Wbrew pozorom była wyjątkowo wrażliwa. Płacz Weroniki przerodził się w spazmatyczne łkanie. Wiedział, że jest bliska swojemu rodzicielowi i nie przeżyłaby jego straty. Dlatego tak strasznie się bała.
  Taksówkarz pędził wyjątkowo szybko, zdążył się zorientować na czym polega sytuacja. Złamał wszystkie możliwe przepisy, ale niemiecka policja chyba nie zwracała na to uwagi. Po przekroczeniu granicy polska też się nimi nie interesowała, co w tym przypadku okazało się wyjątkowo korzystne.
 Dotarli do szpitala Matki Polki w Łodzi, w którym leżał pan Krzysztof Nowak. Weronika wybiegła z samochodu, wyjęła wózek Janka i pomogła mu wysiąść z samochodu. Złapała za uchwyty i pchając pojazd, pędziła do szpitala. Przeklinali szpital, błądząc co chwila. W końcu jednak odnaleźli właściwe miejsce, a widok taty dziewczyny ich zamurował. Mężczyzna leżał bezwładnie podłączony pod respirator. Na głowie miał mnóstwo odrażających ran. Gdzieniegdzie można było dostrzec kawałki skóry. Jego stan był tak poważny, że akcja serca w każdej chwili mogła zostać zatrzymana.
 Weronika rzuciła mu się na szyję. Wiedziała, że to mógł być koniec.
    - Wypadek. Samochód. Dziewczyna. Niemka. Chyba. Krew. Ja. - dukał. Janek w jednej chwili przypomniał sobie dziwną dziewczyną, którą poznał po koncercie. Od razy jednak wygnał ją ze swojej głowy. To na pewnie nie mogła być ona.
    - Tato! Proszę patrz na mnie! Zawołajcie lekarzy! - Facet zamykał oczy, a urządzenie obok niego zaczęło szybko pikać. Ordynatorzy od razu wyprosili ich z sali. Weronika zaczęła ich bić pięściami, żeby ją zostawili, ale w końcu wygrali walkę. Stali za drzwiami. Dziewczyna rzucała się na nie, a pani Nowak stała w kącie i płakała. Przyjechali też  rodzice Janka, ale nie miał czasu ani zamiaru teraz się z nimi widać i zdawać relacji z wyjazdu.
 Defibrylator strzelał cały czas, lecz serce całkowicie przestało bić. Po godzinie reanimacji lekarze przerwali. Tata Weroniki umarł. Został zabity w najgorszy z możliwych sposób.
 Janek zaczął się drzeć. Drzeć się tak głośno, że pielęgniarki przybiegły spytać się, czy nie dostał jakiegoś ataku. Ta śmierć nim cholernie wstrząsnęła. Mogli go uratować. Mogli!
 Weronika rzuciła się na ziemię o okładała ją pięściami z całych sił, aż jej nadgarstki pokryły się krwią. Sanitariuszka chciała opatrzyć jej dłonie, jednak ta uderzyła ją twarz, więc kobieta zrezygnowała.
 Rodzice Janka płakali przytulając się, zaś matka dziewczyny poszła w śladu córki ( a może odwrotnie). Biła ścianę i płakała. Janek absolutnie im się nie dziwił. Gdyby był w lepszej kondycji fizycznej również by to zrobił. Stali tak uwalniając łzy przed dobre dwie godziny. Lekarze kilka razy podejmowali próbę wypędzenia ich. Na marne. Uczucia chłopaka były rozdarte na strzępki. Nie znał zbyt dobrze tego mężczyzny, a jednocześnie czuł, że jest mu tak bardzo bliski. Słona woda spływała po jego policzkach niezależnie od woli chłopaka. Chciał je uspokoić, lecz zaczęły żyć własnym życiem.
  " Jest teraz w lepszym świecie" - powtarzał sobie, jednak wiedział, że to nie prawda. Nie miał zielonego pojęcia jak wygląda " życie" po drugiej stronie. Nie był zwolennikiem reinkarnacji.
  Weronika pobiegła do łazienki. Pojechał za nią. Wiedział, że dziewczyna pod wpływem impulsu jest zdolna do wszystkiego. Wszedł za nią do toalety mimo kółka na drzwiach.
    - Zostaw mnie! - krzyknęła i odepchnęła go. Tak odepchnęła kolesia na wózku. Możecie sobie wyobrazić jego skołowanie.
    - Nie musisz wstydzić się łez. Czasem w każdym coś pęka. Wtedy tylko bliskość drugiego człowieka jest w stanie mu pomóc.
    - Masz rację. W tej chwili potrzebna mi obecność mojego ojca. Gdybym tylko wiedziała co za laska mu to zrobiła... Rozszarpałabym ją gołymi rękoma.
  Janek złapał za rękę Weronikę i wyjechali ze szpitalnej łazienki.
 Nagle nadjechała karetka. Chłopak zerknął na dziewczyną na noszach. Na nich był nie kto inny jak Niemka poznana tego samego dnia. Janek zemdlał.


 Rozdział tym razem wyjątkowo krótki, jednak wszyłam z założenie, że lepiej napisać krótko, niż na siłę. Mam tylko nadzieję, że trochę nie przesadziłam.  Życzę miłego czytania i proszę o komentowanie c:

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 3

     Janek obudził się około dziesiątej rano zlany potem. Śnił mu się koszmar. Nie wiedział jaki, zwyczajnie nie pamiętał i pamiętać nie chciał.
 Weronika szykowała dla siebie śniadanie. Nie posiliła się na to, aby zrobić Jankowi jedną nieszczęsną kanapkę z żółtym serem, którego posiadali  nadmiar w niewielkiej lodówce. Chłopak jednak wyciągnął jedzenie ze swojego plecaka i skonsumował wczorajszą żywność. Może nie była najwyższej klasy, ale tak zwykłemu dzieciakowi jakim był zupełnie wystarczyło. Usiadł na wózku, zgarnął świeże ciuchy i pojechał do łazienki.
 Dopiero tam był w stanie się odprężyć i zrelaksować. Stres związany z wczorajszym koncertem, ( który nie był TAKI zły jak się spodziewał, lecz nie mógł też powiedzieć, że świetnie się bawił) nie minął przez noc i dopiero teraz poczuł jak cały nieokreślony niepokój z niego ulatuje niczym z balona. Odetchnął z ulgą i po piętnastominutowej kąpieli wyszedł z łazienki, ciągnąc za sobą smugę pary.
    - Jak się podobało? - spytała popijając sok pomarańczowy. Zgadywał, że jest z pomarańczy, bo kolor właśnie o tym świadczył.
    - Ujdzie. Ale wasze ruchy doprowadzały mnie do szaleństwa...
    - Jakie ruchy? - zdziwiła się, znów podnosząc szklankę do ust. Była ubrana we wczorajszy strój, a czarny i mocny makijaż całkiem jej się rozmazał i wyglądała teraz gorzej niż potwór z horrorów. Nie przejmowała się tym chyba zbytnio, bo zamiast ogarnąć się rano, ona zajęła się czynnościami, które zdecydowanie mogły chwilę poczekać.
     - Nieobliczalne, zaskakujące... Po prostu dziwne. - Nie umiał inaczej tego określić. Ich tańce, przypominające pogo przerażały go i sprawiły, że mało co nie zemdlał ze strachu.
     - Nie znasz się - odparła. Chyba nie miała lepszego usprawiedliwienia, bo odłożyła szklankę i poszła do łazienki, zupełnie zlewając Janka.
Chłopak wziął butelkę i nalał sobie napój. Chyba zrozumiał zainteresowanie nim dziewczyny, bo był naprawdę dobry. Skierował swój wóz przed telewizor i włączył niemiecką telewizję. Oczywiście - rozumiał każde słowo wypowiedziane przez reportera. Oznajmiał on  trudne warunki na drodze i przy okazji wspomniał o wczorajszym koncercie, po którym to fani roznieśli jedną czwartą miasta. Janek początkowo w to nie wierzył, bo sam w nim uczestniczył, lecz fotografie zrobione wcześnie rano wskazywały na to, że antychrysty  musieli być nieźle pijani, bo zorganizować taką rozrubę. Śmietniki były powywalane, a niektóre budynki wyposażyli w ekonomiczny nawiew. " Po co komu wentylacja, lepiej wybić okna, a raczej poprosić hołotę metali, by zrobili to za ciebie!".
  W tej samej chwili z łazienki wyszła Weronika, wycierając włosy o śnieżnobiały ręcznik.
    - Wczoraj jak wróciliśmy, inni się trochę upili. Dobrze, że nas tam nie było. - A jednak zachowała trochę zdrowego rozsądku. Jednak w tej sytuacji słowo " trochę" powinna zamienić na "za bardzo". Takiej destrukcji nie widział nawet w Polsce. NAWET.
   Podrapał się po głowie z zażenowania. Zawsze tak robił gdy coś go irytowało - teraz właśnie to się objawiło.
     - Idę się przewietrzyć. - Dziewczyna nie protestowała. Wstał i zjechał windą na dół, z którego na dwór było parę " kroków".
Recepcjonista zaoferował mu pomoc, lecz chłopak grzecznie odmówił. Kolejny przejaw litości ludzkiej. Można by pomyśleć, że ludzie są dobrzy, więc chcą pomóc. Tak naprawdę jednak  najchętniej zmieszali by cię z błotem. Smutna i wstrząsająca prawda.
 Przed hotelem panował ogromny ruch. Auta jechały z prędkością dużo wyższą niż jest dopuszczalna, ale nikt najwyraźniej się tym nie przejmował. Janek, tym bardziej.
 Może to dziwne, ale tęsknił za nauką. Żałował, że nie wziął swoich książek dla maturzystów. Chciał już wrócić do domu i móc powrócić do swojego godzinnego planu - którego nie przestrzegał ostatnimi czasy.
 Miał jechać dalej, gdy usłyszał telefon. Tak, to był jego. Na ekranie wyświetlił się napis " Rudy". Całkowicie zapomniał o kumplu! Poczuł się winny, że nie raczył nawet zadzwonić do najlepszego i jedynego przyjaciela.
    - Stary! Twoi rodzice mówią, że jesteś w Berlinie! To prawda? - Zaczął rozmowę Tomek bez owijania w bawełnę.
    - Tak. Byłem wczoraj na koncercie Rammsteina.
Cisza. Głucha cisza, w której można dosłyszeć szum wydawany przez słuchawkę.
    - TY?! Przecież ciebie nie jarają takie klimaty.
    - Mnie nie, ale Weronikę tak.
    - Czekaj... Córkę przyjaciółki twojej mamy? Ostatnio ją widziałem... Nieźle się zmieniła. - Jankowi nie chciało się kontynuować tej rozmowy, jednak czuł, że jest to winny Rudemu.
    - Tak. Poprosiła mnie, więc pojechałem. Nie było aż tak źle.
    - Nie nieźle, Janek. Nie poznaję cię! Kiedy wracasz? Chciałbym ci opowiedzieć o moim spacerze z Anką.
    - Jutro, jak wrócimy to do ciebie zadzwonię i wpadniesz, okay?
    - Okay. Do zobaczenia jutro. - Chłopak się rozłączyć. Cieszył się, że Tomek zadzwonił. Nie wiedział dlaczego, po prostu był jednym rówieśnikiem, który traktował go poważnie, a nie protekcjonalnie.
  Schował komórkę i pojechał dalej. Ludzie w Berlinie byli napięci, pewnie spowodowały to wczorajsze zamieszki. Nikt nie zwracał na niego uwagi, nieznajomi popychali go jak gdyby był zabawką.
  Chłopak dotarł do pobliskiego parku. Przysiadł na chwilę na ławce, zamknął oczy i spróbował się odprężyć. Jednak jego relaks nie potrwał długo.
    - Cześć - usłyszał nieznajomy głos tuż obok siebie. Uniósł powieki i przed sobą ujrzał dziewczynę.  Jak na Niemkę było wyjątkowo ładna. Miała długie blond włosy i przepiękne szmaragdowe oczy. Janek pomyślał, że tymi gałkami mogłaby zahipnotyzować każdego. Ubrana była w czarny płaszczyk, białe rurki i pistacjowe trampki. Cała jej uroda idealnie się ze sobą komponowała co sprawiało, że była naprawdę śliczna.
    - Mam na imię Lena, a ty? - Chłopaka zaskoczyła śmiałość Leny. Nie widział, że tubylcy są tacy otwarci.
    - Cześć. Ja jestem Janek. - W tej  sytuacji cieszyła go idealna znajomość tego języka.
    - Skąd jesteś? - spytała.
    - Z Polski.
    - Ach... To z wami niegdyś toczyliśmy wojny? 
" Brawo, umiesz historię" - pomyślał.
    - Tak. Chcieliście nas zniszczyć, ale byliśmy zbyt silni. 
    - Racja. Wygraliście. Tym razem. - Nie rozumiał jej ostatnich słów. Jakim "tym razem"? Będzie następny raz? Postanowił jednak to zignorować.
    - Co cię tu sprowadza? - Usiadła obok niego i poczochrała mu idealnie ułożoną grzywkę. Zachowanie Niemki wprawiało go w zakłopotanie. Uznał, że jest zbyt śmiała, a zwłaszcza, że rozmawiała z kimś innej narodowości.
     - Byłem na koncercie Rammsteina. - Zmierzyła Janka wzrokiem. Chyba nie dowierzała, zresztą, jak wszyscy.
     - Muszę już chyba iść. - zmieniła temat - Dasz mi swój numer? - Chłopak zdziwił się. Nieufnie wyciągnął telefon i podyktował kolejno cyferki. Dziewczyna zapisała je. - Do zobaczenia wkrótce! - rzuciła i pobiegła w nieokreślonym kierunku zostawiając Janka samego.




   

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 2

Janek, gdy tylko usłyszał frontowe drzwi zamykane przez gości zaczął żałować swojej decyzji. Grzeczny i ułożony nastolatek na wózku inwalidzkim jutro miał wyjechać na koncert satanistycznego niemieckiego zespołu, na którym będzie roić się od antychrystów. A on przecież był katolikiem! Był zły na Weronikę, ale przede wszystkim na samego siebie. Miał wolną rękę i zawsze mógł odmówić, ale zarazem nie mógł oprzeć się pokusie wyjazdu z tak interesującą i tajemniczą dziewczyną. A teraz ta nieuchronna żądza spędzenia z nią kilka godzin wpędziła Janka w niezłe kłopoty. Sam nie wiedział dlaczego ona go tak pociąga. Może dlatego, że jest taka niebezpieczna, nieprzewidywalna? On i ona to zupełnie dwa świata, dwie skrajności, które teraz się spotkały.
 Do pokoju weszła zmartwiona mama.
    - Naprawdę się zgodziłeś? - Ona nie popierała takich zachowań, lecz dawała Jankowi wolę wyboru.
     - Tak. Jutro wyjeżdżamy.
    - Wiem. - Złapała jego dłoń i pogładziła drugą trzy razy. Robiła tak zawsze gdy był mały w  jakiejś trudnej sytuacji. Sprawiło to, że czuł się pewniejszy siebie. Tym razem jednak nie zadziałało, a Janek cały czas obwiniał się o podjęcie złej decyzji.
 Na ekranie jego telefonu wyświetlił się nieznany numer.
     - Halo? - spytał niepewnie, oczekując odpowiedzi.
    - Cześć, tutaj Weronika. - Skąd ona miała jego numer? Wszystko dokładnie sobie zaplanowała. - Spakowany?
    - Nie. Właśnie miałem się za to wziąć. - Kłamał. Tak naprawdę nie miał najmniejszego zamiaru tego robić. - Czym jedziemy?
      - Taksówką. - Ona chyba sobie robiła jaja. Przecież to kosztowało fortunę!
    - Jeśli pojedziemy trasą A2 przejedziemy 464 km i zajmie nam to 4 godziny i 20 minut. Może lepiej przedłużyć ten czas i pojechać pociągiem?
    - Nie. Załatwiłam już kasę. Poza tym, nie ma co się kisić w pociągu. Bilety też już mam, moi starzy sądzili, że i tak się nie zgodzisz, więc gdy tylko potwierdziłeś wyjazd na wszystko dali hajs. Dziękuję ci Janek. To dla mnie naprawdę bardzo ważne wydarzenie.
 Chłopak nie potrafił nic powiedzieć. Po prostu serce mu zmiękło i sam zaczął cieszyć się z tego wyjazdu. Co prawda porządnie pogwałci  zasady swojego planu, ale miał to w nosie.
    - Nie ma za co. O której się widzimy?
    - Podjadę po ciebie o szóstej rano naszą prywatną taksówką. Do zobaczenia.
    - Do zobaczenia. - Janek rozłączył się. Jeśli Weronika miała podjechać o tak wczesnej porze, chcąc czy nie chcąc musiał spakować te najpotrzebniejsze rzeczy.
 Wyjął swój były plecak szkolny i wrzucił do niego aparat, ładowarkę od telefonu, jabłka, wodę, kanapki, bieliznę, kilka bluzek i chusteczki higieniczne. " Normalnemu" dzieciakowi zajęło by to co najwyżej pięć minut. Jankowi jednak zeszło dwadzieścia minut na ciągłym jeżdżeniu i wydobywaniu poszczególnych przedmiotów. Było do dla niego wyjątkowo męczące. Przez chwilę zaparło mu dech w piersi. Jeśli męczyło go poszukiwanie obiektów w swoim własnym domu, to co będzie na metalowym koncercie w Niemczech? Nie przewidział tego. Postanowił jednak nie popaść w wewnętrzny monolog i nie myśleć " co będzie". 
 " Niech się dzieje wola nieba" - To hasło powtarzał sobie przez resztę dnia, by powstrzymać męczące go objawy. Zastanawiał się czy Weronika przewidziała jakiś kwaterunek. Janek na wszelki wypadek spakował wszystkie swoje oszczędności w razie nagłego wypadku, gdyby dziewczyna nie wzięła tego pod uwagę. 
 Na dworze zrobiło się ciemno. Janek był zdezorientowany, bo nie wiedział nawet kiedy ten czas tak szybko upłynął. Zgarnął swoją pidżamę i powędrował do łazienki. Był szczęśliwym posiadaczem wanny, do której to nalał wrzącej wody i bez problemu ( no, może z drobnym) wszedł do niej. Kranówka na początku parzyła jego stopy, lecz później przywykł do tej temperatury. Siedząc w wannie kompletnie stracił poczucie czasu. Nie chciał przesadzać, więc usiadł na oparciu i założył strój do spania. Nie był on wyjątkowy. Krótkie spodenki i czarny za duży T-shirt wyglądający jak po starszym bracie, (którego gwoli ścisłości nie miał).
  Podciągnął się na rączkach od wózka i bezwładnie opadł na pojedyncze łóżko umieszczone przy jego ulubionym oknie. Nie raz denerwowała go swoja własna bezradność. Przez to, że nie może biegać i grać w piłkę jak inne dzieciaki w jego wieku, jest dużo bardziej rozwinięty umysłowo. Miał  na myśli dużo więcej ogarniętego materiału, nie tylko szkolnego. Ale czy było warto? Czy pozbycie się dzieciństwa było warte zdobycia takiej ilości wiedzy? Czy było warte zdobycia miana cudownego dziecka? Janek jak niczego pragnął mieć sprawną nogę. Był jednak świadom, że biegać może tylko w marzeniach, a marzeń nie zabierze mu nic. Nigdy.
 Przykrył się kołdrą. Zanim usnął myślał dużo o kolejnych dniach, które go czekały. Bał się.
 W końcu jednak zmęczenie dopadło nawet Janka i  nie wiedział kiedy odpłynął w głęboki sen

     Rano obudziła go mama. Była piąta trzydzieści rano i miał pół godziny do przyjazdu Weroniki. Kobieta pomogła mu usiąść na wózku, tym razem pozwolił sobie ułatwić sprawę. Mama wyszła z pokoju, a chłopak założył dżinsy i koszulę w kratę. Dopakował jeszcze MP3 i słuchawki, o których zapomniał wczorajszego dnia. W łazience najwięcej czasu zajęło mu o dziwo układanie niesfornych włosów. Pożyczył trochę żelu taty i ułożył całkiem ładną fryzurę. Ładną, czy nie ładną, nie interesowało go to, bo rozległ się dzwonek do drzwi, za którymi jak zgadywał znajdowała się Weronika.
  Przeczucie, jak zawsze niezawodne, nie myliło go.
     - Gotowy? - spytała rozentuzjazmowana. Cieszył go widok jej uśmiechu.
    - Pewnie. - Wziął kanapkę, którą przygotowała mu mama na śniadanie i zjechał na podjeździe. Podjazd specjalnie dla niego zamontowali mu rodzice.
 Przed nim stała duża taksówka.
         - Da tam! - wykrzyknęła
     - No, może być - zaśmiał się Janek. Taksówka, którą mieli jechać do Berlina była całkiem porządna i nie mógł narzekać na jej przestrzeń.
 Tata zapakował wózek do bagażnika, a Janek usiadł wygodnie na fotelu. Weronika usiadła obok niego i ruszyli.
 Męczyła go krępująca cisza, która panowała w aucie, więc wyciągnął swój sprzęt do słuchania muzyki, a Weronika poszła w jego ślady. Puścił jedną ze swoich ulubionych piosenek Justina Timberlake'a  " SexyBack". Bity, który odbijały się w słuchawkach musiała chyba usłyszeć jego towarzyszka, bo spojrzała na Janka i zrobiła krzywą minę. On to samo mógł powiedzieć, a dokładniej pokazać o dźwięku wydobywającym się z jej słuchawek. Muzyka była puszczona głośno, a on i tak nie mógł zrozumieć ani jednego słowa.
  " Darcie drutów" - Chciał powiedzieć, ale się powstrzymał. Nie miał zamiaru narazić się na krytyczne komentarze ze strony dziewczyny, względem jego gustu muzycznego.
 Uśmiechnęła się ponownie z tym samym wyrazem twarzy i wróciła do przerzucania kolejnych utworów na swojej liście. Janek nie przysłuchiwał się dalej, tylko włożył swoje słuchawki z powrotem do uszu. Jego piosenka już się skończyła, więc pozwolił by leciały w kolejności losowej. Tak spędził cztery godziny i osiemnaście minut swojego życia.
    - Jesteśmy na miejscu - oznajmił kierowca taksówki. Stali przed hotelem " Steigenberger de Saxe". Mężczyzna wyciągnął wózek z kufra i pomógł Jankowi na nim usiąść. Wziął swój plecak i chwilę potem wygramoliła się też Weronika.
 Na dworze było przyjemnie zimno. Mróz dawał o sobie siwe znaki, lecz nie przeszkadzało im to bardzo. Chłopak był zbyt przejęty perspektywą koncertu, żeby myśleć o chłodzie.
 Dziewczyna zajęła się zakwaterowaniem i chwilę później byli w apartamencie z dwiema sypialniami plus kuchnią i łazienką.
    - O której zaczyna się koncert?
    - O osiemnastej. Pójdziemy dwie godziny wcześniej, a tym czasem pomyślałam, że pozwiedzamy Berlin. Piszesz się? - Ona nieświadomie wywierała na Janku ogromną presję.
    - Pewnie.
To kręcenie się w kółko bardzo męczyło Janka. Nie chciał się skarżyć, bał się głównie litości z jej strony, gdyż to uraziłoby jego zszarganą męską dumę.
 Berlin był naprawdę przepiękny. Największą euforię spowodował u chłopca Mur Berliński. Póki co mógł podziwiać go tylko w książkach, a teraz zachwycał się nim stojąc dwa kroki obok niego.
 Dziewczyna jednak stała znudzona i uparła się by iść do zoo. Do zoo! W Berlinie! Bo nie ma to jak zwiedzać zoo w stolicy Niemiec! Janek jednak nie miał wyboru. Była to wyprawa Weroniki, a on nie chciał jej tego psuć.
 O dziwo wizyta w ogrodzie zoologicznym spodobała się nawet jemu. Zwierzęta tam różniły się od tych w zoo w Polsce, bo przede wszystkim były Ż Y W E. Jego towarzyszka latała od tygrysów, które najwyraźniej miały na nią wielką ochotę, do rudych orangutanów, które zaś miały ją w głębokim poważaniu.
  Sposób poruszania się Janka po tak wielkiej przestrzeni był wręcz ślimaczy, więc o szesnastej trzydzieści Weronika stwierdziła, że muszą wracać, bo przygotowania na koncert tak świetnego zespołu zajmą jej dłuższą chwilę.

   Dziewczyna, gdy wyszła z łazienki była jeszcze bardziej mroczna niż widział ją wcześniej. Włosy porządnie natapirowała i teraz wyglądały jakby walną w nią piorun. Dosłownie i w przenośni.
 Miała fanowską bluzkę z logo zespołu i czarne, podarte spodnie. Do tego dorzuciła kilka łańcuchów, a na nogi założyła mocno zniszczone glany. Janek jako zagorzały gracz stwierdził, że ten wygląd odejmuje jej co najmniej minus dwadzieścia od atrakcyjności.
    - Dla ciebie też coś mam. - To mu się bardzo nie spodobało. Weronika po raz kolejny bardzo działała mu na nerwy, lecz teraz osiągnęła status: irytacja.
  Położyła mu podarte czarne spodnie, podobne do swoich i męską ramoneskę.
      - Ja tego nie założę. Zgodziłem się z tobą jechać do Berlina. Jeździłem za tobą po zoo. I teraz mam założyć strój jakiegoś antychrysta?!
     - To dla twojego dobra. Żebyś aż tak nie wyróżniał się z tłumu. - Aha. Tak nagle zaczęła działać na jego korzyść? Nie chciało mu się wierzyć. Postanowił jednak dłużej się z nią nie sprzeczać, gdyż została tylko godzina do rozpoczęcia koncertu.
   Taksówkarz zawiózł ich na miejsce w mgnieniu oka. O dziwo, nie było jeszcze dużo ludzi. Nie było dużo, ale nie było też ich mało. Jak widać, metalowcy nie są zbyt nadgorliwi.
 Zajęli wyznaczone im miejsce i po prostu czekali. Czas dłużył się niemiłosiernie, głównie dlatego, że chłopak czuł się bardzo niezręcznie.
 Po godzinie zespół wszedł na scenę. Do tej pory nazbierała się spora liczna ludzi, którzy wręcz miażdżyli Janka swoimi kocimi i nieprzewidywalnymi ruchami. Weronika również do nich należała i zachowywała się jakby zupełnie o nim zapomniała. Miał ochotę wyjść, lecz nie było szans, ich, to znaczy satanistów było zbyt wiele. Siedział tak więc, do czasu, gdy Till Lindemann* zaczął śpiewać piosenkę "Sonne". Faszystowsko odwzorowali piękną bajkę jaką jest "Królewna Śnieżka", nawiązując to swojego teledysku tego utworu. Mimo tego, Jankowi się to spodobało. Zaczął się całkiem nieźle bawić, co zaskoczyło nawet Weronikę. Piosenki leciały jedna za drugą, a scenografia była fantastyczna. Płonąca peleryna Till'a, oraz miotacze ognia i ponton, na którym płynął wokalista przez widownię cholernie go zaskoczył. Sam nie wiedział co o tym myśleć.
 Koncert zakończyła piosenka " Engel" , która w porównaniu do kilku innych zdecydowanie mu się nie podobała, wręcz powstrzymywał się, żeby przez przypadek nie zakryć sobie uszu.
 Do hotelu wrócili wyczerpani. Weronika zajęła łazienkę, a chłopak nie miał nawet siły czekać aż ją zwolni. Zajął swoją sypialnie i położył się na łóżku z ubraniu.
 Usnął, gdy tylko jego powieki się zamknęły.


*Till Lidemann - wokalista zespołu Rammstein. 

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 1

  Dnia dokładnie dwudziestego pierwszego grudnia zawitała do Polski zima. Pora roku, w której kochają wszystkie dzieci, a mamy nie mogą ich upilnować, by w końcu pamiętały zakładać grube swetry i szaliki. Dzieci jednak nie mają najmniejszego zamiaru o tym pamiętać. Może nie chcą, a może minusowa temperatura źle wpływa na ich płat przed czołowy, odpowiedzialny za pamięć krótkotrwałą znajdującą się w przedniej części mózgu. 
 Jednak dla Kacpra zima to czysta udręka. To nie jest żadna metafora. Dla piętnastoletniego cudownego dziecka ( nie geniusza, c u d o w n e g o  dziecka) chorującego na raka kości zima nie ma absolutnie żadnych pozytywnych aspektów. Zakładanie na siebie tysiące warstw znajdując się na wózku inwalidzkim to koszmar. Oczywiście, chłopak może liczyć na pomoc najbliższych, jednak jako osoba samowystarczalne nienawidzi litości innych.
  Wszystkie objawy chłopca wskazywały na nowotwór. Zaczęło się od tego, że w ciągu kilku miesięcy Janek złamał trzy razy prawą nogę, na której po jakimś czasie pojawiła się opuchlizna oraz wykrywalny guzek. To spowodowało, że jego rodzice popadli w depresję większą niż on sam. Początkowo dziesięcioletni chłopiec nie rozumiał co się z nim dzieje, lecz później zaczął zadawać pytania typu " Kiedy umrę"; " Czy jak umrę będziecie mieć drugiego mnie?"; " Dlaczego śmierć dopada właśnie mnie" i tym podobne, które w dużym stopniu wzbudziły poczucie winy w staruszkach, którzy zaczęli się obwiniać za to, że nie zareagowali wcześniej. Prawda jest taka, że mieli rację. Gdyby nie zignorowali pierwszych objawów syna byłoby o wiele większe prawdopodobieństwo na wyleczenie. O dziwo chłopcu pozostało jeszcze nieszczęsne dziesięć lat istnienia fizycznego. Później pozostanie już tylko wspomnieniem. 

  Janek wyglądał przez okno obserwując uradowanych ludzi. Najprawdopodobniej to zbliżające się święta wprawiły ludzi w magiczny nastrój, a gruba warstwa śniegu utwierdzała ich w tym przekonaniu. Janek też lubił święta. Były to jego ulubione święta w roku. Kochał gdy tata przebierał się udając świętego Mikołaja. Janek poznał tę wstrząsającą prawdę odnośnie śmierci Mikołaja w 343 roku naszej ery gdy miał siedem lat. Wtedy podejrzał ojca zakładającego w sypialni czerwony strój i siwą brodę. Jako dziecko popadł w "dziecinne" załamanie, lecz wspaniałe prezenty wzięły górę i niedługo po tym wybaczył rodzicom to perfidne łgarstwo. 

 Chłopiec nie chodził do gimnazjum jak "normalne" dzieci w jego wieku. Rodzice nauczali go w domu. Jako cudowny dzieciak zapamiętywał bardzo wiele z podręczników szkolnych i już w pierwszym półroczy opanował tematy ze wszystkich przedmiotów. 
 Wtem odezwał się czysty głos Justina Timberlake, ulubionego piosenkarza Kacpra. Nie, Justin nie przyszedł zaśpiewać specjalnie dla niego w jego pokoju. To tylko dzwonek telefonu. Na ekranie wyświetlił się napis "Rudy". Rudy to jedyny przyjaciel Janka. Tak naprawdę nazywa się Tomek Czech. Co najśmieszniejsze, kumpel wcale nie jest rudzielcem. Jest jasnym szatynem, a przezwisko wzięło się stąd, że w poprzednie wakacje Tomek chciał przypodobać się piękności klasowej - Ani Andrzejewskiej i postanowił przefarbować się na blond. Pech chciał i pani kasjerka sprzedała mu zły odcień, a zauroczony i pewny siebie chłopak zabarwił sobie włosy na marchewkowy kolor. W ten sposób skazał się na pośmiewisko. Janek nie wiedział dlaczego wszyscy śmiali się z loków Tomka, lecz sam po pewnym czasie zaczął mówić na niego Rudy. A przecież pomarańcz to bardzo ładny kolor.
 Chłopak podjechał do stolika i wziął telefon do ręki. Piosenka się kończyła, więc w końcu odebrał.
   - Janek! - Rudy nie dał mu dojść do głosu, by powiedział choćby to nieszczęsne "halo", którym przywykł zaczynać rozmowę telefoniczną. - Nie uwierzysz co się stało dzisiaj w szkole!
    - Nastąpił atak kosmitów i porwali wszystkich nauczycieli biorąc ich za swoich? - wypalił chłopak, głęboko wierząc, że nauczyciele to tak naprawdę zamaskowane ufoludki. 
    - Nie! Coś o wiele lepszego... Ania zgodziła się na spacer po parku... ze mną! - Rudy był tak podjarany, że najprawdopodobniej cały czas skakał, bo szum wywołany tym w telefonie był nie do wytrzymania. 
    - Super! - Janek cieszył się ze szczęścia kolegi. Między innymi na tym polegała przyjaźń. - Kiedy?
    - Za godzinę. Dlatego dzisiaj to ciebie nie wpadnę. - Chłopiec poczuł dziwne ukłucie zazdrości. Codziennie czekał jak na szpilkach na odwiedziny Tomka, a gdy ta informacja dotarła do jego mózgu, niemalże się rozpłakał. Jego codzienna rutyna jest cholernie nudna, dlatego też odwiedziny kumpla to jedyna rozrywka w jego ułomnym życiu. 
     -  Dobrze. Nie ma problemu. - Nie dał poznać po głosie swojego zawodu, a przynajmniej próbował 
     - Uff, na szczęście. Już się bałem, że będziesz smutny albo się na mnie obrazisz. Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie. Dzięki, stary. Do zobaczenia jutro! - Rudy bez chwili wahania rozłączył się. 
 Chłopak westchnął po nosem i sięgnął do książek dla maturzystów, które na jego prośbę kupiła mu mama. Niektóre materiały były zaskakująco trudne, lecz Janek lubił poszerzać swoje horyzonty. Mimo jego młodego wieku, posługiwał się biegle czterema językami poza ojczystym, angielskim, niemieckim, rosyjskim i hiszpańskim a także uczył się podstaw francuskiego. Rodzice zawsze byli dumni z osiągnięć naukowych swojego synka. Często użalali się, że tak mądrego człowieka czeka tak paskudny los. Bo Janek jak każdy nastolatek marzył o bohaterskiej śmierci na przykład w obronie człowieka, a nie wykończenia przez niewidzialne stworzenie znajdujące się w jego ciele. 
 Chłopiec odstąpił od okna i pojechał do kuchni, w której mama pichciła obiad. Coś było na rzeczy, bo poczuł zapach spaghetti, a kobieta miała na sobie śliczną niebieską sukienkę.
    - Będziemy mieć gości - wyjaśniła mama, rozumiejąc bez słów zdziwienie syna. - Załóż jakąś ładną koszulę, będą za dwadzieścia minut.
     - Kto to będzie? - spytał, ignorując polecenie matki.
    - Moja najlepsza przyjaciółka wraca wraz z mężem i córką z Anglii, więc postanowiłam przywitać ich w kraju obiadem... cholera, mogłam ugotować coś bardziej polskiego... a poza tym, to z tego co wiem, to ich córka jest w twoim wieku, więc moglibyście się... zaprzyjaźnić. 
       - Mamo... Nie mam ochoty. Źle się czuję. - Chłopak wiedział, że źle robi okłamując swoją rodzicielkę, jednakże wizyta gości, a dodatku takich, których nie znał była mu zdecydowanie nie na rękę. 
    - Janek. - Kobieta uklękła przy nim i chwyciła go za rękę. - Spróbuj... żyć normalnie. - Często mu to mówiła. Jednak on zawsze tak samo się denerwował.- Chyba nie proszę cię o wiele, synku? - Uśmiechnęła się ponuro i złapała go za rękę. 
     - Ja nigdy nie będę normalny, mamo! Pogódź się z tym. - Sięgnął rękami do kół i powrócił do swojej siedziby. Złościło go, gdy ktoś prosił go o normalność. Formalnie rzecz biorąc był taki sam jak jego rówieśnicy. Tylko choroba sprawiała, że w oczach obcych był inny. 
 Chłopak nie denerwował się jednak długo, to nie było w jego stylu. Gdy tylko usłyszał dzwonek do drzwi podążył znów do miejsca, w którym znajdowali się nowi goście.
  Janka nagle olśniło. Przypomniał sobie tą rodzinę, gdy miał pięć lat często ich odwiedzali. Przyjaciółka mamy miała na imię Gosia i była naprawdę piękną kobietą. Długie blond włosy spływały jej po ramionach, a duże błękitne oczy idealnie do nich pasowały. Jej mąż sprawiał wrażenie typowego gbura. Miał nieogoloną brodę, łysą głowę i mięsień piwny, jeśli można to tak nazwać. Janek zdecydowanie nie przepadał za takimi ludźmi. Ich córka... początkowo w ogóle jej nie poznał. Skrywała się za swoim potężnym ojcem, lecz gdy była zmuszona się ujawnić chłopak mógł dokładnie się jej przyjrzeć. Była ubrana cała na czarno. Czarna bluzka, czarne spodnie, czarne glany no i oczywiście czarna ramoneska. Miała asymetrycznie krótko obcięte kruczoczarne włosy, a w nosie widniała srebrna kuleczka nazywana kolczykiem. Kiedyś wyglądała zupełnie inaczej. Była małą różową dziewczynką, w której skrycie podkochiwał się Janek. Teraz czar zupełnie prysł.  Jej mina wyrażała, że zdecydowanie nie jest zadowolona z tego gdzie się znajduje. Gdy zobaczyła Janka zmrużyła gniewnie oczy i zmierzyła go wzrokiem od głowy, zatrzymując się na wózku inwalidzkim. Prychnęła pod nosem i powędrowała za rodzicami do stołu, na którym mama już zdążyła podać obiad. Tato pomógł mu wstać i usiąść na krześle. 
    - Gosiu, opowiadaj jak było w Anglii - odezwała się mama przeżuwając kawałek makaronu. 
    - Było wspaniale! Anglia to takie piękne miejsce, musicie się kiedyś z nami... ach, przepraszam. - Zakryła ręką buzię i spojrzała litościwie na Janka. Przewrócił oczyma. Po raz kolejny ludzie się nad nim litowali. 
      - Nic się nie stało - odparł Janek beznamiętnie.
      - Co ci jest chłopie? - zapytał nieco chamsko małżonek pani Małgorzaty. 
    - Mam raka kości. - Zaproszeni wybałuszyli oczy w jego stronę. Nie sądzili, że taka choroba może być tak blisko nich. - Straciłem apetyt, mogę wrócić do pokoju? 
      - Jasiu... zostań, proszę - Mama spojrzała na nimi maślanymi oczyma. Już miał siadać na wózku, gdy jednak się rozmyślił. Nie chciał smucić kobiety. 
    - I tak nikogo nie obchodzi twoja choroba - wtrąciła się dziewczyna rozgrzebując pozostałości na talerzu. 
      - Weronika! Jak możesz tak mówić? Jest mi za ciebie wstyd! - oburzyła się jej mama. Była w niezręcznej sytuacji, ale chłopaka to nie obraziło. Przywykł do takich komentarzy gdy chodził jeszcze do podstawówki. Ludzi nie interesuje jego życie, dla wszechświata brak jednego nastolatka nie robi żadnej różnicy. Wręcz przeciwnie, nie trzeba wydawać pieniędzy na jego wychowanie, edukację... same plusy! Janek cieszył się, że nie wzbudza w ludziach zainteresowania i współczucia. Chciał żeby tak pozostało.
    - Żadna nowość - burknęła dziewczyna i oparła głowę na dłoni, nie przestając bawić się obiadem
 Bądź co bądź, Weronika była iście interesującą osobą. Gdy niegdyś bawili się razem, dziewczyna była wyjątkowo urocza i słodka. Teraz jest zupełnym przeciwieństwem siebie z przeszłości. 
 Wszyscy jedli w milczeniu. Każdy bał się odezwać, głównie dlatego, że podjęte tematy zawsze prowadziły ku nowotworowi kości, który to zamieszkał w udzie Janka.  
 W zupełnie niespodziewanym momencie Weronika rzuciła sztućcami.
      - Weronika! - krzyknęła pani Gosia - wiedziałam, że zabranie cię na obiad do kogoś to zły pomysł!
      - Miałaś rację, mamo. To zdecydowanie zły pomysł. - Ta dziewoja kogoś  przypominała Jankowi, ale nie mógł sobie przypomnieć kogoś. Nie zna wiele osób, więc ktoś, kto był podobny do niej musiał mu być bardzo bliski. - Chciałam pogadać chwilę na osobności z Jankiem. Mogę? - Zwróciła się w jego kierunku z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. Przytaknął tylko ze zmieszaną miną. Pojechał za Weroniką do jego własnego pokoju, co go trochę zezłościło, bo to on powinien ją tam zaprosić, a nie ona jego. 
        - Słuchaj. - Podrapała się po głowie i przeczesała rozwichrzone włosy. - Ja cię pamiętam.
        - Świetnie. Tylko to chciałaś mi powiedzieć? - Janek był nieco zażenowany.  
    - Właściwie... to tak. - Ta dziewczyna coraz bardziej go zaskakiwała. Chciała mu powiedzieć tylko to? Zachowywała się dość dziwacznie. Toż to oczywiste, że powinni się pamiętać. Byli niegdyś najlepszymi przyjaciółmi! - Chociaż... chciałam ci coś zaproponować. Wiem, że jesteś na wózku i tak dalej, ale nie mam z kim jechać na koncert. Wszyscy moi znajomi wyjechali, a rodzice nie chcą mnie puścić samej, oczywiście są tak niedorzeczni, że sami ze mną nie pojadą. Więc jako ostatnią deskę ratunku proszę ciebie. - Jankowi bardzo nie spodobało się ostatnie zdanie. On nie chciał być "ostatnią deską ratunku", ale nie mógł jej odmówić. Sam nie wiedział dlaczego, lecz podświadomie po prostu nie chciał odrzucać propozycji. 
         - Czyj to koncert? I gdzie? 
      - Rammstein. Niemcy. Berlin. - odpowiedziała trzema słowami. Janek kojarzył ten niemiecki zespół, ale raczej nie mógł powiedzieć, że ich lubi. Ich kontrowersyjne teksty piosenek nie trafiały do niego, a raczej odstraszały. 
         - Jeśli rodzice się zgodzą...
       - Moi starzy mieli pogadać z twoimi. Wszystko jest załatwione, wystarczy tylko twoja zgoda. - To zaskoczyło Janka. Weronika z góry założyła, że się zgodzi. Zawsze mógł odmówić... Ale tego nie zrobił. To kompletnie kolidowało z jego godzinnym planem zajęć, lecz w tej chwili o nim nie myślał.
          - Zgoda. Kiedy wyjeżdżamy?
          - Jutro.